sobota, 26 września 2015

27.-It will never happen again, I promise.

(NIESPRAWDZONY)

 Leila

       Odetchnęłam głośno, a po chwili zaczęłam kaszleć. Oparłam swoje dłonie o kolana, a moja sylwetka mimowolnie pochyliła się nad ziemią. Nie wiedziałam już nawet ile biegłam ani gdzie podążałam, po prostu moje nogi same wyrywały się do poszukiwań. Moje gardło było już zdarte od ciągłego nawoływania mojego brata, a z moich oczu wypływały coraz to większej ilości łez. Wiedziałam że powinnam się ogarnąć i zacząć myśleć racjonalnie ale po prostu ostatnio to wszystko mnie przerastało i nie dawałam sobie rady z zupełnie niczym. 
       -Bradley!-krzyknęłam ponownie i zaczęłam biec dalej. Marzyłam o tym, aby był tylko głupi sen. Tak bardzo chciałam obudzić się w tym momencie z krzykiem i uświadomić sobie że to był tylko kolejny koszmar, ale niestety to wszystko działo się naprawdę. 
       -Bradley-łkałam żałośnie, podczas gdy moje ciało spotkało się z betonowym chodnikiem. Chciałam wstać, ale nie potrafiłam nawet oprzeć się łokciami o podłoże, czułam się tak beznadziejnie. Podniosłam głowę, próbując przeczytać nazwę ulicy, zapisanej na jakimś ogrodzeniu, ale łzy w oczach mi to nie uniemożliwiały.
       -Leila?-usłyszałam, a dosłownie sekundę po tym, moje ciało zostało podniesione. Odwróciłam się i pierwsze co napotkały moje oczy to jego charakterystyczny kolczyk w wardze. 
       -O mój Boże, Luke-szepnęłam i wtuliłam się w jego klatkę piersiową, okrytą czarną bluzą, z której wydobywał się dobrze mi znany zapach alkoholu. Tak bardzo się cieszyłam że na niego wpadłam, bo w końcu ktoś mógł mi pomóc.
       -Co ty tu robisz, mała?-spytał, chwytając mnie pod ramię, bym nie upadła, bo chyba zauważył, że byłam o krok od zemdlenia. 
       -Zgubiłam brata-powiedziałam cicho, bo było mi wstyd za to, że byłam tak cholernie beznadziejną siostrą. Chłopak spojrzał na mnie, po czym zaczął się głośno śmiać. Wiedziałam, że to mogło brzmieć dosyć idiotycznie, dlatego nie zdziwiłam się jego reakcją. 
       -Luke, ale ja mówię poważnie. Nie wrócił do domu-szepnęłam, bo wiedziałam, że gdybym powiedziała to głośno, to kolejny raz tego dnia bym się rozpłakała. 
       -Cholera-tylko to słowo wydobyło się z jego ust i przeczesał palcami swoje blond włosy, które przemoczone były przez deszcz, skapujący z nieba. Tak, właśnie, wszystko się na mnie uwzięło i nawet pogoda się zepsuła, akurat w momencie, w którym wyszłam z domu.
       -W ogóle to możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy?-spytałam, bo totalnie straciłam orientację w terenie.
       -Uhm, to jest Judes Street-powiedział, a ja zasłoniłam dłonią usta. O mój Boże, to aż dwanaście kilometrów od mojego miejsca zamieszkania.
       Zakasłałam, a po chwili poczułam jak jedzenie, które jakimś cudem było jeszcze w moim żołądku, podchodzi mi do gardła. Odepchnęłam od siebie chłopaka i oparłam się o najbliższe ogrodzenie, a z moich ust wyleciała praktycznie sama żółć, pozostawiająca palące uczucie w całym moim gardle.
       -Już wszystko okej?-spytał Hemmings, odgarniając mój kucyk na plecy. Pokiwałam głową w dół, ale po niecałej sekundzie nadeszła kolejna fala wymiotów, a ja zaczęłam się krztusić. Luke zaczął klepać otwartą dłonią w moje plecy, co miałam wrażenie, że nie przynosiło dobrych efektów, a jedynie sprawiało mi jeszcze większy ból.
       -Masz coś do picia?-spytałam z nadzieją, po tym jak zwróciłam już zupełnie wszystko. Czułam się jak gówno, a mój oddech zapewne nie był lepszy.
        -Mam tylko to-powiedział, a w jego dłoni ukazała się puszka piwa, którą wyjął z kieszeni dresów. Rzucił ją w moją stronę, a ja ją zręcznie złapałam.
Obiecywałam Justinowi, że nie będę więcej pić po tym jak ostatnim razem nie skończyło się to zbyt dobrze, ale teraz nie myślałam o tym jak o rozrywce, a jedynie jak o rozwiązaniu problemu mojego odrażającego smaku w ustach. 
       Chwyciłam za napój i zaczęłam wlewać go wprost do mojego gardła, czując przy tym niemałą ulgę. W gruncie rzeczy nienawidziłam tego, bo zbyt kojarzyło mi się z domem, który budził we mnie strach, za każdym razem gdy do niego wstąpiłam lub chociaż moje myśli skierowały się w jego stronę.
       -Słuchaj, Leila... A może pójdziemy z tym na policję? Wiesz, środek nocy to nie jest dobra pora na szlajanie się po ulicach nastolatka, szczególnie w tej okolicy-powiedział Luke, zauważając komisariat naprzeciw nas, a przez moje ciało po raz kolejny przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bałam się tych wszystkich instytucji, a na samą myśl o lekarzach, policjantach, prawnikach czy  po prostu ratownikach robiło mi się słabo. Spojrzałam na niego sceptycznie i zastanawiałam się co powiedzieć, aby nie zabrzmieć jak jakaś wariatka.
       -J-ja-zaczęłam, układając sobie całą formułkę w głowie, ale poczucie winy kazało mi przestać. Przecież to była moja wina, że nie wrócił do domu. Musiałam go teraz znaleźć i to jak najszybciej, a wiedziałam, że sama nie dam rady. Policja mogła mi w tym tylko pomóc.
       -No dobrze-powiedziałam po chwili zastanowienia i kontynuowaliśmy drogę w tamtym kierunku. 
       Każdy kolejny stawiany przeze mnie krok, wywoływał u mnie okropne uczucie zimna. Moje trampki rozpadały się coraz bardziej  i jedyne co mogłam powiedzieć w tamtym momencie o moim wyglądzie to to że nie zasługiwałam nawet na miano człowieka. 
       Kiedy znaleźliśmy się już blisko budynku, zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej. Hemmings otworzył drzwi i przepuścił mnie, po tym jak odstawił puszkę z piwem na chodnik.
       -Dobry wieczór-rzekł Luke, widząc, że sama nie mogłam z siebie wydusić ani słowa.
       -W czym mogę pomóc?-spytała kobieta, odziana w mundur. Wyglądała jak te wszystkie znane policjantki z filmów, nawet jej usta zdobiła czerwona szminka.
       -Mój brat nie wrócił do domu-odpowiedziałam, pocierając palcami prawej reki o lewą dłoń, ze zdenerwowania. Przebiegłam wzrokiem po całym pomieszczeniu i zaobserwowałam, że zdecydowana większość przedmiotów tutaj, utrzymuje się w odcieniach szarości. 
        -Mark!-krzyknęła, poprawiając swoją marynarkę, a ja lekko się skrzywiłam przez jej wyjątkowo wysoki głos. Chwilę później obok niej pojawił się wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Zaczęli szeptać coś między sobą lecz my nie mieliśmy możliwości usłyszenia ani jednego słowa z ich rozmowy.
       -Proszę, chodźcie za mną-polecił policjant. Spojrzałam nerwowo na blondyna, a on posłał mi jedynie przyjazny uśmiech. Od razu zaczęłam myśleć nad tym, dlaczego mieliśmy z nim iść. Nie wiedziałem czy mogą zrobić mi coś za niedopilnowanie brata. Czułam się za niego odpowiedzialna i rzeczywiście tak było. 
Kolejny raz tego dnia moje dłonie zaczęły się trząść, a ja nie wiedziałam jak temu zaradzić, to było okropnie uciążliwe. Nie chciałam się tak czuć, przecież służby tego typu powinny sprawiać, że czuję się bezpiecznie, a nie powodować, że moje serce zaczyna bić szybciej na wspomnienie słowa "policja".
       -Zostańcie tu na moment-poprosił mężczyzna i zniknął za drzwiami jakiegoś oddzielnego stanowiska. Zastanawiałam się dlaczego Bradley postanowił nie wracać do domu, musiał mieć jakiś powód. Najbardziej prawdopodobne było to, że to mama mu coś zrobiła i po prostu bał się, że to się powtórzy, więc wolał spędzić noc na ulicy. Przyrzekałam sobie, że nie pozwolę, aby rodzicielka skrzywdziła kogokolwiek z mojego młodszego rodzeństwa, ale moje obietnice jak zwykle poszły się jebać.
       -Myślisz, że mogą mi coś robić za to, że pozostawiłam Brada bez opieki?-szepnęłam, patrząc na Luke'a, który praktycznie zasypiał na stojąco.
       -Nie, przecież nie jesteś nawet jego prawnym opiekunem, nie masz obowiązku niańczenia go. Ja powinienem się bardziej obawiać, że przetrzymają mnie na testy i wyjdzie, że jestem ćpunem, którym oczywiście jestem-zaśmiał się, a ja zaczęłam martwić się dodatkowo o niego. Przyszedł tu ze mną, mimo to, że znał konsekwencje. Zaryzykował dla mnie. 
      -Poproszę panią do środka-usłyszałam i pośpiesznie weszłam do wskazanego przez policjanta pokoju. Rozejrzałam się po pomieszczeniu o kolorowych ścianach, a na moją twarz wkradł się mały uśmiech. Ten pokój wyglądał jak plac zabaw, a to wszystko kojarzyło mi się z dzieciństwem i z tatą.
      -Czy to twoja mała zguba?-odezwał się kobieta o przyjaznym głosie. Odwróciłam się w jej stronę i przeniosłam wzrok niżej, zauważając, że trzyma kogoś za rękę. Uchyliłam lekko usta, zauważając Bradleya, chowającego się sylwetką drobnej dziewczyny. Mimo małej odległości między nami, podbiegłam do niego i gdy już chciałam objąć jego ciało, zostałam od niego odciągnięta.
      -Nie tak szybko-powiedział czarnoskóry policjant, prowadząc mnie w stronę stolika, obok którego umieszczonych było kilka krzeseł. Usiadłam na jednym z nich, przejeżdżając paznokciami, bo plastikowym materiale blatu. Spojrzałam na Bradleya, który wydawał być się tym wszystkim zawstydzony i próbowałam odszukać na jego ciele, jakichkolwiek śladów, które mogłyby być dowodem na to, że to wina naszej mamy.
       -Dlaczego nie mogę nawet go przytulić?-spytałam, patrząc przez chwilę na Brada. To wszystko było dla mnie niejasne. 
       -A więc... Musimy najpierw sprawdzić, czy rzeczywiście jesteś osobą, za którą się podałaś. Sprawiasz wrażenie osoby uczciwej, ale zawsze pozory mogą mylić-wyjaśniła, a ja lekko pokiwałam głową.
       -Masz przy sobie dowód osobisty?-spytała, a ja pokręciłam przecząco głową. 
       -Ja jestem niepełnoletnia-dodałam cicho.
       -W takim razie będziemy musieli wezwać twoich rodziców-powiedziała, podnosząc słuchawkę od telefonu stacjonarnego. 
       -Nie!-krzyknęłam, a panika obudziła się w moim ciele, wyrywałam przedmiot z jej z rąk, po czym spojrzałam na jej twarz, odzwierciedlającą ogromne zdziwienie.-Ja przepraszam, po prostu rodziców nie ma w domu, oni wyjechali na... w delegację i prawdopodobnie mają teraz ważne spotkanie, nie można im przeszkadzać-skłamałam, a co najgorsze, wyjątkowo łatwo mi to przeszło. Nie mogłam pozwolić na to, by mama zorientowała się, że Bradley nie wrócił. Wiedziałam, że miałabym ostro przerąbane i prawdopodobnie nie przeżyłabym tego.
       -Uhm... w takim razie potrzebujemy tutaj jakiejś osoby pełnoletniej, by podpisała kilka zaświadczeń. Nie chcemy was tu zatrzymywać, ale potrzebujemy potwierdzenia, że ktoś dorosły przejmie nad nim teraz opiekę. Czy twój kolega jest pełnoletni?-dopowiedziała, a ja wzruszyłam tylko ramionami. Nigdy się go o to nie pytałam, jakoś nie było takiej okazji. Kobieta pokiwała głową i ruszyła w stronę drzwi, a jej czarne szpilki z gracją uderzały o drewnianą powierzchnię podłogi, wydając z siebie dosyć głośny stukot. Usłyszałam stłumioną rozmowę, której dźwięk zaczął się pogłaśniać z każdą sekundą.
        Luke wszedł do pomieszczenia, uśmiechając się do mnie szeroko, po czym zajął miejsce tuż obok mnie.
       -Jak się nazywasz?-spytała policjantka.
       -Luke Hemmings-odpowiedział, wciąż utrzymując idiotyczny wyraz twarzy. To pewnie alkohol we krwi wprawiał go w taki nastrój. Zdecydowanie wolałabym by moja mama zachowywała się tak jak on po wypiciu kilku piw.
       -Wyciągnij swój dowód osobisty-poprosiła, zasiadając przed nami.
       -Nie mam. Jestem niepełnoletni-odpowiedział, a odwracając się w moją stronę, mrugnął, co zapewne oznaczało, że ją okłamał.
       -Więc... musicie zadzwonić do kogoś, nie widzę innego rozwiązania-westchnęła, wskazując na telefon stacjonarny i wyszła z pokoju. Od razu podniosłam słuchawkę, próbując przypomnieć sobie numer telefonu Justina.
       -Zaczynało się na pięćset dwadzieścia? Nie-rozpoczęłam dyskusję z samą sobą, a kiedy już wydawało mi się, że przypomniałam to sobie, okazało się, że w ogóle nie ma takiego numeru.
       -Pieprzone gówno-warknęłam, na co blondyn się zaśmiał, a ja skarciłam go wzrokiem
       -Nie pasuje do ciebie takie słownictwo-po raz kolejny z jego ust wydobył się chichot, który niesamowicie mnie denerwował. 
       -Zamknij się, idioto i po prostu mi pomóż-powiedziałam.
       -Okej, okej. Uspokój się, bo ci żyłka pęknie-przysięgałam sobie, że jeszcze jedna taka odzywka tego wieczoru to porządnie zastanowię się nad zakneblowaniem go. -To co mam robić?-spytał, a tym razem jego głos nie był przesiąknięty ironią. 
-Uhm-westchnęłam cicho, próbując coś sensownego wymyślić. Byłam zmęczona tą całą sytuacją. Chciałam po prostu mieć już to wszystko z głowy i wrócić do domu, do Justina, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Kochałam kiedy jego ramiona owinięte były wokół mojego ciała. Czułam się wtedy bezpieczna, wiedziałam, że z nim nic mi nie grozi, przynajmniej chciałam w to wierzyć. 
      -Chwila! Justin mieszka blisko. To jest przecznicę dalej. Myślisz, że mogłabym po niego pójść?-spytałam.
       -Lepiej będzie jak ja po niego pójdę. Ty zostań ru z Bradem-odpowiedział, a ja wzruszyłam niewyraźnie ramionami. 
       -W takim to jest Avo-zaczęłam, ale ten mi przerwał. 
       -Wiem gdzie on mieszka-wtrącił się, a ja zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, że się znają. 

Justin 

        Justin. Justin-usłyszałem cichy głos nad moim uchem i powoli otworzyłem powieki, chcąc ogarnąć co się dzieje. Jazzy stała tuż obok mojego łóżka, a jej ręka lekko szturchała materiał kołdry, pod którą leżałem. 
       -Co się do cholery dzieje? Jest pieprzony środek nocy-jęknąłem, przecierając twarz dłońmi i zapaliłem małą lampkę, postawioną na szafeczce nocnej. Mimo, że jedyne światło w tym pokoju, dawała ta mała żarówka, to mogłem zauważyć jak Jaz skrzywiła się lekko, prawdopodobnie przez ton mojego głosu. 
       -Ktoś puka do drzwi. Nie słyszysz?-szepnęła, jakby bała się, że coś jej grozi. 
       -Nie słyszę, ale jak chcesz, mogę to sprawdzić-powiedziałem, zrzucając kołdrę ze swojego ciała i powoli wstałem z łóżka.
       Schodziłem po schodach w kompletnej ciemności, dlatego mocno trzymałem się barierki, uważnie stawiając kroki na stopniach. Kiedy wchodziłem do przedpokoju zapaliłem światło, a do moich uszu faktycznie dobiegł dźwięk pukania do drzwi. Spojrzałem przez wizjer, ale na zewnątrz panowała kompletna ciemność. Otworzyłem powoli drzwi i próbowałem zobaczyć chociaż jakiś mały szczegół twarzy postaci, znajdującej się naprzeciwko mnie. 
      -Mógłbym wiedzieć dlaczego nie pokoi mnie pan w środku nocy?-spytałem, przeczesując swoje włosy. 
      -Pan? Myślałem, że już dawno przeszliśmy na "ty"-zaśmiał się, a ja wszędzie rozpoznałbym ten wnerwiający głos. 
       -Czego chcesz, Hemmings? Nie biorę już dragów, więc nie oczekuj ode mnie, że się podzielę.
       -Zluzuj majty. Chodzi o twoją dziewczynkę-zaśmiał się, podchodząc bliżej, a ja uniosłem brwi w górę-O Leilę, idioto-dodał, a moje ciśnienie od razu podskoczyło. 
       -Co z nią?-udawałem niewzruszonego, ale tak naprawdę byłem tym wszystkim zaniepokojony. 
       -Ehh, po prostu chodź ze mną. A wiesz co? Lepiej będzie jak pojedziemy samochodem. Dasz mi prowadzić?
       -Zapomnij, pijany skurwysynie-warknąłem, wsiadając do auta. 
***
        Wyszliśmy z komisariatu wszyscy razem, całe to gówno zostało ogarnięte, a moje oczy same się zamykały. I gdybym nie miał ich teraz na głowie to z pewnością zasnąłbym tu i teraz.
       -Dziękuję za pomoc, Luke-usłyszałem i odwróciłem się w ich stronę. Blondyn uśmiechnął się do Li, a ona objęła go, po czym złożyła pocałunek na jego policzku, sprawiając, że od razu się we mnie zagotowało. Wciągnąłem głęboko powietrze i je wypuściłem, podczas gdy moje pięści mocno się zaciskały. 
Uspokój się, uspokój się-powtarzałem sobie w kółko, ale gdy usłyszałem ich dźwięczny śmiech cała złość powróciła. 
Podszedłem do nich szybko i złapałem za kaptur bluzy Luke'a, odciągając go od mojej dziewczyny. 
       -O chuj ci chodzi?-powiedział lekceważąco, a ja nawet nie zawahałem się i po prostu zamachnąłem się, uderzając go w ten paskudny ryj. 
       -Justin, co ty robisz?-powiedziała Leila, głaszcząc mnie po plecach, a przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz. Automatycznie odwróciłem się w jej stronę i miałem nadzieję, że to już minęło, ale niestety moje marzenia się nigdy nie spełniały. 
       Moje ręka znalazła się w jej włosach, a nasze ciała było niebezpiecznie blisko siebie, przez co mogłem poczuć na swojej szyi jej przyśpieszony oddech, który tylko potwierdzał mnie w przekonaniu, że bała się mnie. Nie potrafiłem panować nad samym sobą. Pociągnąłem jej włosy w prawo, bo chciałem, by na mnie spojrzała. Nienawidziłem lekceważenia mnie i musiała wreszcie się tego nauczyć. 
       -Justin, proszę... Uspokój się, kochanie-szepnęła, kładąc dłoń na moim policzku, a moja szczęka się zacisnęła. Przymknąłem powieki, czując jak jej palce delikatnie głaszczą okolice moich uszu. Napięcie zaczęło ulatywać z mojego ciała, a ręce opadły wzdłuż własnego tułowia.
       -Przepraszam-powiedziałem cicho, patrząc na jej załzawione oczy, które przepełniało przerażenie. 
       -Jest okej, ale...
       -To już się więcej nie powtórzy, obiecuję-tak bardzo chciałem żeby moje słowa okazały się prawdą.
___________________________________________________________________________
Jak bardzo zawaliłam?
moje drugie opowiadanie
ask
Wszystko jest super w nowej szkole,

jednakże jest pewien problem. Nie mam czasu na nic.
W tym tygodniu będę miała 5 kartkówek i sprawdzian :)
Anyway... jest mi strasznie przykro, widząc jak liczba odwiedzin bloga,

jak i komentarzy jest coraz mniejsza. Cóż, mogę winić za to tylko siebie.
Dziękuję tym, którzy jeszcze tu są i nie zniechęcili się do mnie, po tak długiej nieobecności.
Chciałabym Wam napisać, że rozdziały będą dodawane tak często jak kiedyś, 

ale po prostu nie jestem w stanie tego obiecać, bo wiem, że nie dotrzymam słowa,
 nawet jakbym starała się z całych sił.
Zwyczajnie nie mam czasu, a kiedy już jakiś się znajdzie, to weny brak :)