Pages

poniedziałek, 22 czerwca 2015

21.-Lucky you.


Leila
     Miałam wrażenie, że otwierając oczy, powiekami podnoszę kilkukilogramowe ciężary. Gdy jednak udało mi się, od razu tego pożałowałam. Jasne słońce przeszło przez moje źrenice, rozpowszechniając dziwne uczucie mrowienia po całym ciele. Gdy chciałam przekręcić się na lewy bok po prostu nie mogłam. Coś trzymało moje ciało w jednej pozycji, ale nie wiedziałam czy to tylko moje wyobrażenia. Otworzyłam usta by kogoś zawołać, ale jedyne co się z nich wydobyło to żałosny, stłumiony jęk. Czułam się okropnie, jak nigdy dotąd. Miałam wrażenie, że moje gardło jest rozszarpywane przez jakąś gigantyczną, niewidzialną siłę lub, że właśnie płonie. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do białego światła, padającego z wielkich lamp prosto na moją twarz zorientowałam się, że byłam w miejscu, którego tak bardzo nienawidziłam. Obróciłam głowę w prawo lewo patrząc na moją chudą rękę. Obok niej znajdował się niebieski, wyróżniający się przycisk. Z wcześniejszych pobytów w szpitalu wiedziałam, że wciskało się go gdy coś się działo, a to, że się obudziłam to chyba też był powód, prawda? Przycisnęłam go lekko bojąc się, że uszkodzę siebie, a co gorsze jakiś szpitalny sprzęt, za który przyszłoby mi płacić.
     Do sali w pośpiechu wbiegła drobna dziewczyna potykając się przy okazji o stojące tuż przed drzwiami krzesło. Chciałam zaśmiać się przyjaźnie, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Spojrzała na mnie pesząc się.
     -Ch-chce pani się napić?-spytała z chwilą zawahania i poprawiła okulary na swoim nosie. Widać było, że dopiero się uczyła. Swoim zachowaniem całkowicie przypominała mi mnie. Pokiwałam głową twierdząco, nie mogąc nawet przełknąć śliny, zalegającej w mojej jamie ustnej. Podniosła plastikowy kubeczek z wodą i podała mi go. Uniosłem prawą rękę w celu przechwycenia przedmiotu, ale obezwładnił mnie niewyobrażalny ból. Syknęłam cicho nie chcąc uszkodzić swego przełyku. Rzuciłam wzrokiem na rękę i przymrużyłam oczy. Od ponad połowy dłoni przez przedramię i ramię była w gipsie. Świetnie. Pokręciłam głową przykładając drugą dłoń do szyi. Pielęgniarka chyba zorientowała się o co mi chodzi i przybliżyła kubek do moich ust przechylając go lekko. Czułam się trochę jak małe dziecko, które nie potrafi nic zrobić samodzielnie. Gdy za bardzo przechyliła pojemnik z ciepłym napojem, ciecz wylała się na szpitalą koszulę, którą miałam na sobie. Kobieta przeraziła się, co widać było w jej zaszklonych oczach i od razu zaczęła wycierać materiał, ale woda przenosiła się na coraz większą powierzchnię.
     -Przepraszam, przepraszam, przepraszam!-pisnęła, a łzy przysłaniały jej widok przez co straciła równowagę i runęła na ziemię. Zrobiło mi się jej szkoda, bo z jej zachowania można było wywnioskować, że nie jest dobrze traktowana w pracy przez pracowników jak i pacjentów.
     -Spokojnie, nic się nie stało-wychrapiałam, wysilając się nawet na mały uśmiech, z którego wyszedł niestety niewyraźny grymas. Przeraziłam się, mój głos brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle. Wszystkie słowa, które powiedziałam przeszły przez moje gardło w okrutnie, bolesny sposób.
     Do sali wszedł lekarz prowadzący, którego już kojarzyłam. Nałożył okulary na nos podchodząc so mnie.
     -No, panienko.. Jesteś wielką szczęściarą. Po takim upadku spodziewaliśmy się wstrząśnienia mózgu lub poważnych uszkodzeń czaszki, a jedynie złamałaś rękę. Oczywiście, liczne stłuczenia pokrywają twoje ciało, ale tego nie dało się uniknąć, szczególnie przy tak małej ilości tkanki tłuszczowej jaką masz-spojrzał na mnie pouczająco, ale co ja mogłam na to poradzić..?
     -Twoja mama zaraz powinna tu być-uśmiechnął się, a moja mina zrzędła. Ostatnie słowa wywołały u mnie nieprzyjemne emocje obiawiające się w łzach, które spłynęły do moich oczu. Moje ciało się spięło, przez co w nogach złapałam skurcz, nie wiedziałam nawet, że tak silnie na to reagowałam.
     -Cz-czy to konieczne?-wydusiłam z siebie, łapiąc się za szyję. Ból stawał się mniejszy, ale wciąż był intensywny i uciążliwy.
     -Oczywiście, nie jesteś jeszcze pełnoletnia, a opiekę nad tobą sprawują twoi rodzice-odpowiedział wciąż zachowując poważną minę.
     -Twoi rodzice-powtórzyłam cicho, ale zdaje się, że lekarz to usłyszał, bo posłał mi pytające spojrzenie. Te dwa durne słowa spowodowały, że wspomnienia wróciły. Pamiętałam jak przeskakiwałam przez kałuże, jedną ręką trzymając dłoń taty, a drugą mamy. Pamiętałam jak zasłaniałam oczy gdy się całowali lub jak płakałam gdy mówili, że spodziewają się drugiego dziecka, Bradleya. To wszystko wciąż krążyło w moich myślach, a w głowie pojawiało się jedno słowo. "Dlaczego?". Dlaczego to wszystko się wydarzyło? Dlaczego człowiek, którego tak bardzo kochałam, który był moim bohaterem zginął? Przecież on na to nie zasłużył. Nie zasłużył na te wszystkie złe rzeczy. Popełnił kilka błędów w swoim życiu, ale był najcudowniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam. Pamiętałam jak bujał mnie na huśtawce, gdy byłam znudzona. Jak odbierał mnie ze szkoły, ściągając z moich plecków tornister bym się nie męczyła. Jak kroił mi kanapki na małe kwadraciki, bo innych nie chciałam jeść. Jak opowiadał mi historie na dobranoc, pokaźnie gestykulując przez co śmiałam się zamiast zasypiać. Jak nosił mnie na rękach gdy byłam zmęczona. Jak pocieszał mnie po tym jak dziewczynki w przedszkolu ciągnęły mnie za włosy. Jak mnie przytulał okazując swoją miłość. Nie mogłam pogodzić się z tym, że go już nie było, że już nigdy nie pocałuje mnie w głowę, że już nigdy nie krzyknie mówiąc "obiad jest gotowy!".
Po moim policzku spłynęła jedna łza, która opadła na białą poduszkę, zostawiając po sobie mały, prawie niewidoczny ślad.
     -Uważaj na prawą rękę, to złamanie z przemieszczeniem. Przez kilka dni będzie cię boleć, ale potem będzie wszystko w porządku. Za sześć tygodni masz zjawić się na zdjęcie gipsu i prześwietlenie.
     -Mogę dostać coś na gardło?-spytałam kaszląc. Wypowiedzenie czegokolwiek wiele mnie kosztowało.
     -Chwileczkę-zabrał z szafki flakonik z miętową substancją. Miałam ją wypić, więc tak też zrobiłam. Na początku było w porządku, powiedziałabym wręcz, że przyjemnie, ale potem poczułam jakby mój przełyk palił się w płomieniach wrzącego ognia. Natychmiast popiłam to wodą, którą podała mi ta sama młoda pielęgniarka, która wcześniej zmoczyła moją koszulę.
     -Zostaniesz tu jeszcze kilka dni dopóki wszystko się nie usabilizuje, a teraz sobie odpocznij-oznajmił lekarz odwracając się w stronę drzwi, a w tym samym momencie otworzyły się z impetem, a w nich ukazała się moja mama. Napój, który piłam chwilę temu podskoczył mi aż do gardła pozostawiając po sobie nieprzyjemny smak.
     -Przepraszam, jestem Kathrine Simpson, mama pacjentki. Czy istnieje możliwość wypisania córki ze szpitala?-zdziwiłam się słysząc sposób w jaki wypowiadała kolejne słowa. Nie brzmiała jak osoba pijana i nie wyglądała tak, więc coś musiało się wydarzyć i miałam nadzieję, że dobrego.
     -Istnieje lecz to nie jest dla niej dla niej najlepszym rozwiązaniem. -powiedział lekarz chcąc przekonać moją mamę do zmiany zdania.
     -Nalegam-oznajmiła rodzicielka tupiąc nogą o drewnianą podłogę ze zdenerwowania. W tamtym momencie modliłam się tylko o to, aby doktor miał jakąś nadprzyrodzoną siłę przekonywania innych do swojej racji.
    -Powinna tu jeszcze zostać przynajmniej dwa dni żeby wykonać wszystkie badania powtórnie, ale nie możemy jej tu trzymać siłą. -westchnął, przeglądając moją kartę zdrowia.
    -Nie!-krzyknęłam zupełnie zapominając o moim bólu gardła. Nie chciałam tam wracać. Oboje spojrzeli na mnie wyczekująco. Lekarz ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, a mama ze wściekłością zapisaną w oczach.
    -To znaczy, j-ja, przepraszam-stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu. Rodzicielka byłaby na mnie jeszcze bardziej zła.
    -Leila, dasz radę wstać?-spytał posyłając mi niezręczny uśmiech. Pokiwałam głową zdejmując z siebie kołdrę, która dawała mi ciepło.
    -Pielęgniarka przygotuje cię do wyjścia, a panią zapraszam do gabinetu, aby podpisać kilka papierów-chciałam się rozpłakać, ale nikt nie mógł się dowiedzieć, że coś jest nie tak. Justinowi zaufałam więc to i tak dużo. A jeśli o nim mowa to gdzie do cholery podziewał się ten chłopak? Dałabym sobie głową uciąć, że to on złapał mnie gdy spadałam ze schodów. Chciałam żeby był tutaj ze mną, chciałam zobaczyć jego uśmiech, ale to zrozumiałe, że miał ważniejsze sprawy na głowie niż niańczenie mnie.
     Przeniosłam wzrok na swoje nogi i pierwsze co dostrzegłam to duże siniaki pokrywające niemalże każdy skrawek moich ud. Bałam się jak mogła wyglądać reszta ciała.
    -Tu masz swoje ubranie z tamtego dnia-powiedziała podając mi kupkę odzieży. Co miało znaczyć "z tamtego dnia"? Potrząsnęłam głową, odpychając od siebie zbędne myśli, pewnie się pomyliła. Upewniła się czy drzwi są zamknięte i pomogła mi się ubrać, bo chwilami było to dla mnie niewykonalne.  Zawiązałam sznurówki od swoich conversów i chwilę na nie popatrzyłam. Cody mi je kupił na jedenaste urodziny, wtedy jeszcze wszystko było w porządku. Byłam nawet na niego trochę zła za to, że tak po prostu nas zostawił. Ale tęskniłam za nim coraz bardziej, brakowało mi starszego, który zawsze by mnie obronił. Wyprowadził się po śmierci taty, powiedział mi, że jest mu ciężko i musi odpocząć, ale do tej pory nie odwiedził nas ani razu. Lily pewnie nawet go nie pamiętała, przecież była wtedy malutkim dzieckiem. Spojrzałam na okulary z czarną oprawką, które kupił mi Justin i lekko się uśmiechnęłam. W jednym rogu zauważyłam drobne pęknięcie, ale zignorowała to i nałożyłam je na nos. Zdziwiłam się, bo nigdzie nie było mojej torby, więc spytałam się o to pielęgniarki, a ona powiedziała, że nic tu nie ma. Miałam nadzieję, że Justin ją wziął.
     -Idziemy?-spytała mama, stając w drzwiach wraz z lekarzem. Pokiwałam głową wstając i pościeliłam łóżko.
Wyszłyśmy na dwór i się zaczęło.  Nie czułam się dobrze, ciągle kręciło mi się w głowie więc szłam dosyć powoli.
     -Taka niezdara z ciebie, że nawet z głupich schodów potrafisz się wywalić? W ogóle co ty sobie myślałaś, mała kurwo? Zostawiłaś mnie z tymi bachorami! Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho-nienawidziłam sposobu jakim do mnie mówiła. Te wszystkie słowa wypełnione były nienawiścią, a ja potrzebowałam czuć się kochana. Przecież nie zasługiwałam na takie traktowanie, prawda?
     -Odpowiadaj jak do ciebie mówię, gówniaro-warknęła zaciskając dłoń na moim ramieniu, które już i tak było posiniaczone.
     -P-prze-praszam-znów mój głos stał sie niepewny, a ja zaczęłam się jąkać. Bałam się, że zaraz mnie uderzy, a ja nie będę miała siły na bronienie się. Ruszyła szybciej przez co ja byłam w tyle ciągnąc się za mamą mozolnie. Kobieta odwróciła się w moją stronę i podeszła do mnie tak blisko, że mogłam zobaczyć każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy. Wplątała palce w moje włosy przez co jęknęłam boleśnie. Byłam pewna, że gęstość moich włosów tego dnia się zmniejszy.
     -Masz się teraz zachowywać jakby nigdy nic, rozumiesz? Masz być grzeczna, jasne?-spytała przez zaciśnięte zęby, wzmacniając uścisk swojej dłoni. Moje oczy zaszły łzami, ale przytaknęłam głową.
     -Tak, r-rozumiem, p-roszę, t-to boli-wyjąkałam i zacisnęłam powieki z nadzieją, że to jakoś pomoże w zmniejszeniu dawki bólu, którą mi zadawała. Mimo, że wielokrotnie doświadczyłam czegoś okrutniejszego to z tym samopoczuciem nawet szturchnięcie w ramie sprawiało, że cierpiałam.
Justin
     Minęły cztery dni od wypadku Leili, a ona wciąż się nie budziła. Wyganiali mnie ze szpitala za każdym razem gdy była jakaś zjebana cisza nocna. Tego dnia powiedziałem po prostu lekarzowi żeby zadzwonił do mnie gdy szatynka znów zawita wśród żywych.
     Otworzyłem drzwi i wszedłem do domu. Tak naprawdę przez ten cały czas nie rozmawiałem z Jazzy. Gdy wracałem do domu było już późno, a ona spała. Teraz był czas by się nią zająć.
     -Jazmyn-powiedziałem zdejmując buty, ale nikt mi nie odpowiedział.
     -Jazzy?-spytałem wchodząc do salonu, ale tam jej nie było.
     -Jaz!-krzyknąłem wbiegając po schodach.
     -Jazmyn, do cholery!-jęknąłem, pukając do drzwi jej pokoju. Bałem się, że coś sobie zrobiła. Kto wie, co działo się w jej nastoletniej głowie. Nacisnąłem na klamkę i o dziwo drzwi otworzyły się.
     Usłyszałem ciche chlipanie, ale nie wiedziałem skąd ono dobiegało. Nie było jej na łóżku ani fotelu. Pociągnęła nosem jakby chciała się uspokoić, ale jedyne co z tego wyszło to jeszcze głośniejszy płacz. Miejscem, z którego dochodził jej głos okazała się szafa. Zmarszczyłem brwi otwierając drzwiczki mebla. Siedziała skulona w rogu szafy przysłonięta wielkim białym misiem, którego dałem jej na urodziny. Spojrzała na mnie spode łba, przestając na chwilę płakać.
     -Chodź, ślicznotko-powiedziałem, kucając przy niej i wziąłem ją na ręce. Zaczęła się trząść, ściskając moją koszulkę.
     -Cichutko, jestem tutaj, wszystko będzie dobrze, pomogę ci-nigdy nie widziałem jej w takim stanie, zawsze była pogodna i uśmiechnięta. Gdy jej pierwszy chłopak z nią zerwał, nie przejęła się tym zbytnio tylko stwierdziła, że była dla niego za ładna.
     -A-ale ja nie chcę p-omocy, ja nie chcę t-tego dziecka-szepnęła gdy posadziłem ją na łóżku. Schowała twarz w dłonie.
     -Nawet tak nie mów, zobaczysz, że je pokochasz-powiedziałem siadając obok niej.
     -Ale ja go nie chcę, nie rozumiesz? Nienawidzę go!-krzyknęła wyrzucając ręce w powietrze po czym jedną uderzyła w swój brzuch na tyle mocno, że się skuliła.
     -Uspokój się, Jazzy-szepnąłem i odgarnąłem blond kosmyki z jej zapłakanej twarzy.
     -Nie, Justin! Nie! Nie chcę tego głupiego bachora! Nie chcę go i zrobię wszystko, aby się go pozbyć, rozumiesz? Nie chcę tego gnojka!-krzyknęła uderzając pięściami o swój idealnie płaski brzuch.
     -Przestań, idiotko-warknąłem przytrzymując jej nadgarstki. Byłem wściekły, ale nie wiedziałem czy na nią czy na siebie.
     -Nie! To gówno nie ma prawa się urodzić-nawet nie zorientowałem się kiedy moja dłoń wystrzeliła uderzając w jej policzek. Wciągnąłem powietrze podczas gdy ona ze zdziwieniem przyglądała się mojej twarzy. Przytrzymałem ją za ramiona tak, aby patrzyła na mnie.
     -Słuchaj, kretynko. To, że jesteś puszczalska to nie moja wina, ale to dziecko ma prawo do życia i mam nadzieję, że wykorzysta je lepiej niż ty. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, ale ja też byłem wpadką, wiesz? A wiesz co nasza mama chciała zrobić? Chciała poddać się zabiegowi aborcji. Gdyby nie nasza babcia to by mnie tu nie było, a ty nie miałabyś brata. Fajnie, prawda? Ale tobie to pewnie byłoby na rękę, bo jesteś niewdzięczną gówniarą i nic ci nie pasuje-warknąłem nie zastanawiając się nawet nad tym co mówię.
Wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. Wytarłem dłonią twarz z łez, które po niej spływały i usiadłem na swoim łóżku.
____________________________________________________________________________

               CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

(miejsce na tłumaczenia)
Obliczyłam, że w zeszyłym tygodniu spałam łącznie około 110 godzin :')
A tydzień ma 168 godzin, yaaay!
Niedługo wakacje, kto się cieszy?

PS: Nawet nie wiecie jak jestem na siebie zła o to, że tak rzadko wstawiam rozdziały.

niedziela, 7 czerwca 2015

20.-I need to tell you something.

WAŻNE PYTANIE(?) W NOTATCE POD ROZDZIAŁEM.
Justin
     Wyszedłem z sali gimnastycznej czując jak ktoś klepie mnie po plecach mówiąc, że dobrze grałem. Uśmiechnąłem się nie odwracając głowy w jego stronę. Pot spływał po moim czole sprawiając, że robiło mi się niewyobrażalnie gorąco, otarłem je ręką pozbywając się cieczy. Na lekcjach wychowania fizycznego dawałem z siebie wszystko, uwielbiałem sport, a to, że przez kilka lat nie mogłem go uprawiać sprawiło, że zatęskniłem za radością zwycięstwa i goryczą porażki.
      Kazałem Leili poczekać na mnie w sali. Miałem nadzieję, że się mnie posłuchała. Pomyślałem też, że nie obrazi się na mnie jeżeli wezmę prysznic. Nie chciałem by myślała, że nie dam o higienę, nie mogłem pachnieć odrażająco przy osobie, która mi się podoba, na której mi zależy.
      Wszedłem do kabiny prysznicowej, wcześniej odwieszając ubrania i ręcznik na metalowy wieszaczek. Nałożyłem trochę żelu na dłoń i rozsmarowywałem po całej mojej powierzchni. Miętowy zapach od axe wchłaniał się w moje ciało, które powoli się rozluźniało. Pozwoliłem chłodnej wodzie mnie oblać. Zakręciłem kran i przystąpiłem do wycierania skóry. Kiedy byłem już w pełni suchy przewiązałem ręcznik wokół bioder i nałożyłam na siebie luźną, białą koszulkę z dekoltem wyciętym w literkę "V", w takich czułem się najlepiej. Wsunąłem na siebie bokserki i jeansy, opuszczając je lekko. Ubrałem obuwie, a wychodząc z łazienki spryskałem się dezodorantem.
       Zmierzwiłem moje lekko mokre włosy wchodząc po schodach. Do moich uszu dotarł wysoki dźwięk dziewczęcego głosu, jakby pisk...? Natychmiast spojrzałem w górę spoglądając na źródło dźwięku. Moje oczy rozszerzyły się kilkakrotnie, a ja zacząłem biec. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Przeskakiwałem nawet po cztery schodki, aby tylko znaleźć się przy niej jak najszybciej. Opadłem na kolana tak jak robią to gwiazdy rocka na koncertach, chroniąc ją od uderzenia głową w ostatni marmurowy schodek. Szatynka bezwładnie ułożyła się na moich rękach, a ja czułem, że zaraz się rozpłaczę. 
     -Leila, nie zamykaj oczu, nie zamykaj oczu, słyszysz?-powiedziałem, a żyły na mojej szyi stały się bardziej widoczne. Walczyła z powiekami, które co chwilę zakrywały jej błękitne tęczówki. 
    -Kurwa mać! Słyszysz mnie?! Leila!-krzyknąłem pochylając się nad jej drobnym ciałem. Jakaś blondyna wyciągnęła telefon, prawdopodobnie wybierając numer alarmowy. Jednak nie była taka głupia za jaką ją miałem. Klepnąłem lekko policzek Leili miejąc nadzieję, że się ocknie, ale nadal nie kontaktowała ze światem rzeczywistym. Spojrzałem w bok obdarzając Mike'a oskarżycielskim spojrzeniem, a on siedział jakby przygnębiony na schodach. Chwila.. co? Przygnębiony? Dlaczego chłopak, który zrobił jej to świństwo był smutny, do kurwy nędzy?!
     -Księżniczko, proszę.. nie rób mi tego!-powiedziałem zaciskając zęby by tylko się nie rozpłakać. A wtedy jej powieki przegrały walkę i się zamknęły. Cały czas trząsłem jej ciałem by tylko się obudziła, ale ona dryfowała już w bajkowej krainie. Po raz kolejny byłem świadkiem jak ratownicy kładą ją na nosze i zabierają do karetki. Po raz kolejny byłem świadkiem jej cierpienia.
      Wyszedłem ze szkoły z zamiarem pojechania razem z nimi do szpitala, ale moją uwagę przykuła lekko zgarbiona sylwetka, czająca się by tylko odejść niezauważonym. Od razu rozpoznałem, że to Mike. Szedłem cicho uważając, aby moje adidasy nie wydawały z siebie żadnego dźwięku podczas otarcia o kostkę. Gdy brunet zrobił krok do przodu, ja oplotłem ramię wokół jego szyi, a dłonią drugiej ręki zasłoniłem mu usta. Próbował sie wyrwać, ale nie pozwoliłem mu na to. To śmieszne, że osoba, która prześladuje innych, sama jest słaba.
     -Pożałujesz tego, gnoju-warknąłem zaciskając rękę na jego szyi podczas gdy on próbował się jakoś wydostać, wydobywając z siebie piski jak jakaś dziewczynka. Zaczęło mnie denerwować jego pizdowate zachowanie, więc po prostu puściłem go uprzednio zadając mu uderzenie w brzuch przez co zgiął się w pół.
     -Jeszcze raz wywiniesz taki numer, a obiecuję ci, że twoja mordka będzie mogła stanowić okładkę dla horrorów-prychnąłem w jego stronę, odchodząc. Jedyne o czym marzyłem to to, aby mu mocno wpierdolić, ale musiałem pojechać do tego cholernego szpitala.
     Wsiadłem w samochód, wkładając kluczyki do stacyjki i od razu ruszyłem. Stukałem w kierownice, co jakiś czas spoglądając na deskę rozdzielczą. Minuty na zegarze wskazywały coraz późniejszą godzinę, a ja ciągle stałem w tym pierdolonym korku! Zdenerwowanie obejmowało całe moje ciało, od stóp aż po głowę. Nienawidziłem czekać, a w szczególności w takich momentach. Chciałem znów przytulić jej kruche ciałko do siebie i poczuć jej oddech na swojej skórze spragnionej dotyku. Walnąłem pięściami o kierownice, a następnie przekręciłem ją w lewo przyśpieszając. Wyminąłem sznurek samochodów, ciągnących się przede mną, dociskając gaz do dechy.
      Odetchnąłem głośno, gdy wreszcie zaparkowałem koło szpitala. Po raz kolejny nakłamałem recepcjonistce, by dała mi możliwość zobaczenia Leili. Szatynka leżała na łóżku przykryta białą kołdrą. Jej głowa spoczywała jedynie na płaskiej poduszce. Gdy przychodząc tu pierwszy raz na nią spojrzałem, wyglądała na nieżywą, ale po chwili bacznego przyglądania się jej można było zauważyć  jak jej klatka piersiowa podnosi się delikatnie niczym muśnięcie skrzydłem motyla. Bez przerwy ludzie w biało-niebieskich strojach wchodzili i wychodzili z sali, w której przebywała moja śliczna księżniczka.
     Wierciłem się na tym cholernie niewygodnym, plastikowym krześle, nie wiedząc co ze sobą zrobić. I wtedy sobie coś uświadomiłem. Z mojej twarzy odpłynęły wszystkie ciepłe kolory. Rozejrzałem się nerwowo po korytarzu szukając wzrokiem jakiegoś lekarza, do którego mógłbym się zwrócić z prośbą. Podrapałem się po karku podchodząc do brunetki stojącej blisko sali Leili.
     -Przeprasza, jestem bratem tej pacjentki-powiedziałem. wskazując na dziewczynę z lekkim zdenerwowaniem. Kobieta odwróciła się do mnie podnosząc łuk brwiowy do góry.
     -W czym mogę panu pomóc?-spytała, wkładając długopis w małą kieszonkę na piersi. Nie wiedziałem tak naprawdę co powiedzieć i jakich słów użyć, aby mnie rozumiała.
     -Mogłaby pani.. czy.. proszę nie zawiadamiać jej matki, naszej matki o całym zdarzeniu i o pobycie w szpitalu.-powiedziałem szybko, próbując skłamać, ale nie dobrze wychodziło mi udawanie, że jestem jej bratem.
     -Przepraszam, ale w tym wypadku to konieczne-powiedziała to takim tonem jakby robiła mi na złość. Co miałem zrobić? Przecież jej matka ją zabije. Zaśmiałem się nerwowo.
     -Pierdol się-warknąłem cicho na odchodne.
     -Słucham?-głupia suka, musiała usłyszeć.
     -Powiedziałem "miłego dnia"-krzyknąłem tworząc z palców nawiasy. Uśmiechnąłem się fałszywie w jej stronę na co ona pokręciła głową. Tak naprawdę to nic mi nie zrobiła, ale po prostu po tym całym wypadku byłem strasznie zdenerwowany i dosłownie wszystko wydawało się beznadziejnie wkurwiające.
      Znów usiadłem na tym cholernym krześle wpatrując się w podłogę. Modliłem się o to, aby jej matka jakimś cudem zniknęła z tego świata, wtedy wszystko byłoby prostsze. Mój telefon zagrał melodię, a ja powolnym ruchem wyjąłem go z kieszeni. Jazzy. Uśmiechnąłem się lekko.
   
No one
      Jazmyn wróciła ze szkoły podśpiewując pod nosem. Zupełnie zapomniała o wydarzeniach, które miały miejsce kilka dni temu. Dopiero kiedy na swoim biurku zobaczyła test ciążowy, posmutniała. Tak naprawdę była pewna na sto procent, że nie wpadła, ale nadal trochę się obawiała. Wzięła przedmiot do rąk, uderzając pudełeczkiem o dłoń, odetchnęła cicho i ruszyła do łazienki.
      Zamknęła drzwi na klucz, zaciskając powieki z całej siły, jej dłonie strasznie się trzęsły, można było odnieść wrażenie, że przedmiot zaraz wyślizgnie jej się z rąk. Czytała dokładnie każdą literę, która składała się w słowa, a słowa w zdania na ulotce, jakby chciała uniknąć nadchodzącego momentu. Wyjęła przedmiot z opakowania i spuściła spodnie oraz dolną część bielizny. Usiadła na desce klozetowej, rozkraczając lekko nogi. Nakierowała test ciążowy na strumień moczu, wciąż modląc się o coś, co i tak wiedziała.
     Po kilku sekundach wyciągnęła przedmiot. Położyła go obok umywalki naciągając na siebie ubranie. Gdy już to zrobiła spojrzała na test śmiejąc się głupio. Jedna kreska. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że może być w ciąży. Chciała wyrzucić lecz zanim to zrobiła zauważyła, że blada, prawie niewidoczna kreska pojawia się na kawałku plastiku. Pomyślała, że to niemożliwe, ale przyjrzała się uważniej. Niemożliwe stało się możliwe. Uniosła rękę w górę i z całej siły rzuciła przedmiotem o podłogę. Pociągnęła za swoje blond włosy kompletnie nie wiedząc co zrobić. Szybko pobiegła do pokoju i przyniosła kolejny. Ponowiła test, cicho płacząc. To śmieszne, że w szkole zawsze robiła wszystko, aby zaliczyć klasówkę, a gdy przyszedł jeden z ważniejszych sprawdzianów w jej życiu wypierała się go rękami i nogami. Kiedy okazało się, że drugi też wyszedł pozytywny zaczęła płakać niewyobrażalnie głośno. Jej małe piąstki zaczęły uderzać w jej jak narazie płaski brzuch, w którym niedługo miała się pojawić mała istotka. W jej głowie nawet nie przewinęła się myśl o tym, że za kilka miesięcy miała być matką. Zagryzła wargę tak mocno, że krew pojawiła się na jej ustach.
     Chwyciła za telefon, który znajdował się w kieszeni i weszła w kontakty. Przesunęła palcem po ekranie, a spis numerów zmienił się na te najczęściej wybierane. Nie mogła zadzwonić do mamy, bo ta od razu byłaby na nią wściekła, a Jazzy nie miała siły na słuchanie krzyków. Do najlepszej przyjaciółki nie miała takiego zaufania, bo ta była niezłą plotkarą. Ostanią osobą był jej brat. Wciągnęła powietrze nosem, a następnie wypuściła je ustami, aby nieco się uspokoić. Już po dwóch sygnałach odebrał telefon. 
   -Hej skarbie, coś się stało?-spytał słysząc pociągnięcie nosem. Zawsze używał wobec niej pieszczotliwych zwrotów przez co czuła się wyjątkowo. 
    -Justin? J-ja muszę ci coś pow-powiedzieć-wyjąkała zastanawiając się ciągle jak to umiejętnie zrobić. 
     -Jazzy, co się dzieje?-zapytał z przejęciem. Wiedział, że mimo tych wszystkich aktów buntu była kruchą dziewczyną. 
     -Mógłbyś przyjechać do d-domu-spytała z towarzystwem łez moczących jej policzki. 
     -Nie mogę, mała. Muszę pilnować Leili, zepchnięto ją ze schodów. Jak dasz radę to powiedz mi teraz-powiedział mierzwiąc dłonią włosy. Gdyby nie sytuacja jaką miała w domu jego przyjaciółka to pojechałby do siostry, ale bał się, że matka szatynki może coś jej zrobić.
     -J-Jus-stin ja jestem w c-ciąży-wypłakała bezradnie, czekając na reakcje starszego brata.
     -Co?-spytał miejąc nadzieję, że się przesłyszał. 
     -Jestem w ciąży-powtórzyła trochę wyraźniej. Zdenerwowanie opanowało całe jego ciało, nie miał pojęcia co zrobić.
_________________________________________
Skomentuj! <3
JEST TAKA SPRAWA.
OTÓŻ MAM DWA POMYSŁY NA DALSZE WYDARZENIA.
A)DOSYĆ SPOKOJNE ŻYCIE Z CHWILOWYMI ZAWAHANIAMI.

LUB
B)TOTALNA ZMIANA CHARAKTERU JEDNEGO Z BOHATERÓW.
Mam nadzieję, że trochę mi pomożecie i napiszecie co wolicie.
Heej misie! Wiem, że jestem chujowa.
 Przepraszam Was, że nie dodałam tego rozdziału wcześniej tak jak niektórym obiecałam.
Nie chcę się głupio tłumaczyć, bo prawda jest taka, że po prostu mi się nie chciało.
 Szczerze mówiąc ostatnimi czasy nic mi się nie chcę.
Mój stan emocjonalny się pogorszył(wow to brzmi poważnie).
Po prostu... ugh.. ja nawet nie wiem jak mam wytłumaczyć to co czuję.
Pewnie każdy z Was czasami ma tak, że już nie ma nawet trudno wysilać się na mały uśmiech do innych, by tylko ich nie zawieść.
 Przepraszam za zwłokę, mam nadzieję, że nie jesteście źli.
Co jeszcze... Zapraszam na moje nowe opowiadanie na WATTPADZIE. --> First Time
PS:Pozdrowienia jeśli chciało Ci się to przeczytać ;>